Najciekawsze pytanie dotyczące wycofania się Kataru z negocjacji pokojowych z palestyńską organizacją Hamas i Izraelem dotyczy terminu. „10 dni temu, podczas ostatnich prób osiągniecia porozumienia, Katar poinformował strony, że zawiesi swoje wysiłki, jeśli nie dojdzie do porozumienia w tej rundzie negocjacji” — powiedział w sobotę agencji Reutera anonimowy urzędnik katarskiego ministerstwa spraw zagranicznych, kierowanego przez Muhammada ibn Abdul Rahmana as-Saniego.
Mówi się, że decyzja o zaprzestaniu pełnienia funkcji mediatora została podjęta przed wyborami w USA. Tak jakby wycofanie się nie miało nic wspólnego ze zwycięstwem Donalda Trumpa. Ale każdy, kto zna kontekst, może właśnie to podejrzewać. Katar tak naprawdę nie wycofuje się, tylko przygotowuje się do kolejnego rozdziału w walce o Strefę Gazy. Donalda Trumpa „czeka test”.
Hamas o wyborach w USA
O tym, że katarscy mediatorzy nie mają wielkich nadziei na przełom, można było słyszeć już przed rozpoczęciem ostatnich rozmów w katarskiej stolicy Doha. Pojawiły się pogłoski, że negocjacje już dawno zakończyły się fiaskiem. Premier Izraela Binjamin Netanjahu najwyraźniej nie chciał porozumienia z Hamasem, ponieważ mogłoby to zagrozić jego politycznemu przetrwaniu.
Z kolei palestyńska organizacja jest zbyt rozdrobniona, by uzgodnić wspólną linię. Katar i Egipt zamierzały kontynuować rozmowy tylko dlatego, że nie chciały dobrowolnie zrezygnować z roli mediatorów, która daje im pewien wpływ na sytuację.
Perspektywy wojny w Strefie Gazy staną się jednak jasne dopiero po objęciu władzy przez nowy rząd USA. Druga kadencja Donalda Trumpa będzie zupełnie inna niż pierwsza. Ma szanse okazać się nowym Ronaldem Reaganem.
„Zabijanie musi się skończyć”
Teraz Katar najwyraźniej wycofuje się z roli mediatora. Ogłoszenie z pałacu zawierało krótkie, ale ważne zastrzeżenie. Katar zaprzestanie swoich działań, dopóki obie strony nie wykażą „chęci i powagi” w dążeniu do znalezienia rozwiązania. Oznacza to również, że Doha powróci do negocjacji, jeśli sytuacja ulegnie zmianie.
I to właśnie inauguracja Trumpa może promować „chęć i powagę” w negocjacjach między Izraelem a Hamasem. Podczas kampanii wyborczej prezydent elekt nie był tak wyraźnie po stronie Izraela, jak zakładali niektórzy obserwatorzy.
Państwo żydowskie musi „szybko załatwić sprawę” — oświadczył Trump parę miesięcy temu. Kilka tygodni przed wyborami skomentował nawet działania wojenne Izraela słowami: „zabijanie musi się skończyć”. Oczywiście Trump nie chce, aby początek jego prezydentury był obciążony kolejnymi wysokimi liczbami ofiar w konflikcie na Bliskim Wschodzie.
Różni przedstawiciele w Zatoce Perskiej donoszą, że przyszły prezydent dał Izraelowi jasno do zrozumienia, że walki muszą w dużej mierze ustać do czasu objęcia przez niego urzędu 20 stycznia.
Żądanie to nie jest nierealistyczne. W Strefie Gazy izraelska armia już dawno zniszczyła największe formacje i centra dowodzenia Hamasu. Bitwy, które wciąż trwają, to potyczki z małymi grupami bojowników atakujących z zasadzek. Ten rodzaj konfliktu na niskim poziomie może trwać latami. Izrael może uznać go za część utrzymania pokoju po rzekomym zwycięstwie w Gazie.
Trump nie może unikać Katarczyków
W Libanie Izrael zniszczył już znaczną część arsenału rakietowego i struktur dowodzenia Hezbollahu. Dalsze sukcesy byłyby możliwe tylko dzięki zakrojonej na szeroką skalę izraelskiej ofensywie lądowej na libańskim terytorium, ale Izrael unika tego ze względu na spodziewaną wysoką liczbę ofiar wśród swoich żołnierzy.
Na obu frontach Izrael mógłby teraz przynajmniej tymczasowo zaprzestać działań wojennych i rozpocząć negocjacje. Tego właśnie może domagać się Trump. Wydaje się, że Katar chce przygotować się na taką ewentualność. Doha od dawna ma wrażenie, że Izrael nie traktuje rozmów z Hamasem poważnie i nie docenia wysiłków Kataru w zakresie mediacji.
Izraelski rząd wielokrotnie atakował mediujące państwo, oskarżając je o finansowanie terroryzmu. Przez 40 lat zajmował się Bliskim Wschodem. Wytyka błąd Izraela.
Przedstawiciele Kataru podkreślają jednak, że ich wsparcie finansowe dla Strefy Gazy zawsze było udzielane za zgodą Izraela i w porozumieniu z nim
Fakt, że Izraelczycy zakazali niedawno katarskiemu nadawcy Al-Dżazira działania na swoim terytorium, również został uznany za znak, że rząd Netanjahu traktuje mediatora jako wroga. Jeśli Trump wezwie teraz do nowych negocjacji z Hamasem, Katar prawdopodobnie znów będzie pożądany.
W końcu Izrael nie chce negocjować bezpośrednio z grupą terrorystyczną, a poza Egiptem żadne inne państwo nie ma tak bliskich i długotrwałych kontaktów z Hamasem jak Katar. Trump nie może więc unikać Katarczyków, jeśli chce osiągnąć przełom. W tym przypadku jednak Doha najwyraźniej chce wynegocjować lepsze warunki dla swojej roli mediatora.
Będzie to łatwiejsze, jeśli najpierw trzeba zostać ponownie poproszonym.