Sluchając w ostatnich dniach Władysława Kosiniaka-Kamysza, można odnieść wrażenie, że to Marek Sawicki. Wicepremier coraz głośniej deliberuje nad tym, że istnieje, a przynajmniej istnieć może, życie bez koalicji. Czy to na poważnie? Biura poselskie PSL w całej Polsce są oblewane farbami. W sprawę zaangażowała się w swoim stylu Marta Lempart. Osoba tak doceniana ostatecznie swojego czasu przez Donalda Tuska jak zawsze wulgarnie ubliża innym, tyle że tym razem ludowcom. W PSL nikt nie wierzy, i trudno się tej niewierze dziwić, że dzieje się to ot, tak, przypadkowo.
Trollkonta internetowe, które do niedawna służyły walce z PiS czy Kościołem, dzisiaj jak jeden mąż nakierowały się na koalicjanta Platformy. Czy będzie miało to jakieś poważniejsze konsekwencje?
Kopanie po łydkach
Sluchając na początku tego tygodnia wicepremiera, ministra obrony i lidera ludowców, można było odnieść wrażenie, że to mówi jego wewnątrzpartyjny konkurent Marek Sawicki. PSL nie będzie niczyim wasałem, głosy wyborców są ważniejsze niż udział w rządzie, i tak dalej.
Trzeba przyznać, że sporo razy Władysław Kosiniak-Kamysz musiał oberwać od polityczno-medialnej maszyny Donalda Tuska, by zdecydować się na tę stanowczość. Szczególnie w sprawie obrony granicy. Wystarczy wspomnieć, że faktyczną odpowiedzialność za wydarzenia na granicy ponosi szef MSWiA , czyli w kolejności, w tym rządzie – Marcin Kierwiński , a od maja Tomasz Siemoniak. A nie szef MON! To im podlega Straż Graniczna, pod której z kolei jurysdykcję kierowani są żołnierze broniący granicy.
Czemu będąc pod medialnym ostrzałem, tuż przed samymi wyborami parlamentarnymi, szef MON tego nie zaznaczył? Kierował nim strach przed praniem brudów i przerzucaniem odpowiedzialności, albo i przyzwoitość oraz odpowiedzialność, również do tego zniechęcające? Czy, w co trudno jednak uwierzyć, była to ignorancja, niewiedza, jak ten system wygląda?
Poprzednik Kosiniaka-Kamysza, Mariusz Błaszczak z zapałem lansował się przy granicy, nie wspominając o takim drobiazgu, jak fakt, że to działania należące do Mariusza Kamińskiego , w tym czasie szefa MSWiA. Iluzja, na której budował się Błaszczak, dla Kosiniaka okazała się przekleństwem.
Szczególnie w momencie, gdy ujawniono śmierć żołnierza na granicy tuż przed wyborami i ekipa Donalda Tuska, gdy sprawy nie dało się już „przeholować” przez datę głosowania, przerzuciła całą odpowiedzialność na peeselowskiego ministra obrony. Koniec końców, kilka dni po wyborach, Donald Tusk chełpił się publicznie swoim zwycięstwem nad koalicjantami.
Nie można nie odnieść wrażenia, że nie tylko brutalność, ale i oczywista nieprzyzwoitość tej gry, to dla lidera ludowców zbyt wysoki poziom. Po ludzku źle to o nim nie świadczy, w polityce to problem.
Aborcja pieśnią przyszłości
Jak się okazało, był to tylko początek. Podgrzanie ideologicznego tematu aborcji jest bardzo wygodne dla premiera, bo dzieli współkoalicjantów, w myśl zasady dziel i rządź. To najprostsza metoda, by nie mieć ich razem przeciwko sobie. Temat będzie grzany i coraz gorętszy, bo przecież będzie się przez najbliższych kilka miesięcy zajmować nim kandydatka do amerykańskiej prezydentury.
Co więcej, w przypadku zwycięstwa Kamali Harris , może się stać domeną dyplomacji amerykańskiej. A więc konflikt będzie wałkowany i przez obecne w Polsce media, rozmaite fundacje, a osoby i środowiska przeciwne aborcji, tradycyjnie zrównywane będą z najgorszymi tego świata.
The Final Countdown?
Co pozostało więc wicepremierowi i jego partii? Tu właśnie jest problem. Lider PSL w gruncie rzeczy ma wyłącznie jedną poważną broń w arsenale i jest to broń atomowa. A na takie „ostateczne odliczanie” jeszcze jest zdecydowanie za wcześnie.
Dziś elektorat nie wybaczyłby Kosiniakowi-Kamyszowi zerwania koalicji, a nienawiść, którą rozpętałyby wobec niego media bliskie władzy i internetowe fabryki hejtu, byłaby trudna do wytrzymania dla niego, jego rodziny i jego partii. I Donald Tusk o tym wszystkim wie. Aż za dobrze.